Dzień 0 to taki dzień w którym zaczynam to pisać. Dlaczego? proste: to co się dzieje ostatnio staje się punktem przełomowym - dlatego zaczynam od punku przełomowego. I wszystko co będzie dalej jest powiazane z tym co się teraz wydarza a co było kiedyś, jest jedynie wspomnieniami.
Dzień ZERO myślałem, że nigdy nie nastanie. Przez osiem ostatnich lat - tak... hehe wiem jak to brzmi - ale przez osiem ostatnich lat szalałem, świrowałem zakochany po uszy w Niej. Totalnie, zero uwagi na inne, jeden port, jedno przeznaczenie.
Powód?
Prosty, znamy się ponad 20 lat, moje małżeństwo rozjebałem po się zakręciłem i nagle pojawiła się Ona. I byłem w takim punkcie, że albo będę naprawiał na siłę coś co trwało i było ale bez emocji, uczuć porządania... ALBO zaczniemy coś nowego.
Po kilkunastu latach małżeństwa pojawiła się Ona...
Ale o tym będzie potem
Teraz mamy dzień ZERO - i sytuacja się powtarza. Nie do końca, bo o ile wtedy małżeństwo było bo było o tyle do niedawna moje serce biło dla jednej. I tylko dla niej. I bym się dał pokroić za Nią. Sex, wspólne chwile, znajomi - wszytsko idelanie za wyjątkiem jedego - mojej zazdrości. Ja byłem już chory z zazdrości nie raz, ale nigdy nie tak długo - 8 lat. Codziennie. I bałem się, że mnie zostawi, i bałem się, ze będę sam - bo? Bo jak tu znaleźć kobietę, która pokocha takiego faceta jak ja? z dzieckiem? W tym wieku, mieszkający z rodzicami, łysy... Nie ma szans.
I pojawia się Ona. Nowa praca, nowi ludzie i jest ONA.
Impreza, pierwszy taniec i strzał... Fuck... jak Ona się rusza, jak patrzy, jak zagryza wargi i mruży oczy!!! No ale po alko wszystko jesT możliwe... Nawet zwrócenie uwagi na takiego "dziadka" jak ja.
Potem już zaczarowany poległem.
Kawa w biurze, breloczek, świeczka... wszystko aby uśmiech na jej twarzy wywołać, aby zwrócić na siebie uwagę, aby się zbliżyć. Wszystka dlatego, że jest bardzo ładna, ma czarujący wzrok. Tak, tylko tyle wiedziałem o NIej. Podobała mi się - zawsze jest początek czyli wizualne zauroczenie a potem albo się płynie dalej albo odpływa. W tym przypadku popłynąłem dalej, i nie sądziłem że aż tak daleko popłynę - nigdzie ni edopłynąłem jeszcze.
Wiedziałem jedno, chcę Ją lepiej poznać, pogadać, spróbować jej Psychiki, usłyszeć coś więcej w jej słowach i gestach. I to się działo.
Najpierw były to kawki w firmie. Ot tak, Just like that, idziesz? idę! iposzliśmy. Umyć Ci furę? umyć! oki - umyta, cmok w policzek. NIc więcej. Na nic więcej nie czekałem. Jest fajnie jak ktoś zaczyna w Tobie coś dostrzegać, interesuje się.
Potem Słoneczko na moim monitorku, Słoneczko na jej monitorku. Kawa w termosie i ta eksytacja jej osobą, czy się uśmiechnie czy nie. Ale nic na siłę, spokojnie niech sobie płynie rzeczka a my z nią. Bez ciśnienia, bez napierania i wywierania presji. Totalny spontan.
Jaki jest efekt?
Dzisiaj?
Odleciałem... Nie dochodzi do mnie nic poza jej głosem. Jestem w związku który chcę ratować a jednocześnie bym chciał aby się rozpadł. Jestem z Nią a myślę o Innej. Płaczę jak jadę autem przy muzyce o NIej i płaczę przy muzyce Innej. Chciałbym mieć dwa ciastka, ale jedno mi bardziej smakuje bo zawsze je jem, a drugie posmakowało mi i chcę więcej. I już byłem gotowy na nowe, i już podejmowałem decyzje ale jak doszło co do czego to popłakałem się. 8 ostatnich lat było z jednej strony najlepszymi jakie miałem patrząc na te dobre chwile i jednocześnie były ciągłym strachem czy mnie nie zostawi dla innego. Czy jej coś nie odbije.
Jak pomyślę, że odchodzę, że zostawiam Ją dla Inneg to zaczynam się sam nienawidzieć. Z drugiej strony pamiętam jak mi powiedziała rok temu jak już spotykała się z innym : "... może warto iść w nowe skoro w starym się wypaliło i jest stagnacja? Może szkoda nowej okazji? ..."
I pamiętam te jej słowa. I pamiętam tą sytuację, jak leżałem sam na Delegacji w pokoju, płakałem, rozpaczałem. Dla mnie to był koniec świata. A potem mimo, iż to Ona zdradziła wróciłem na kolanach do niej, błagałem, oświadczyłem się - czy to normalne? Ona już była gdzie indziej a jednak wróciła. Ale wracała jak mnie nie było. Nie wiedziałem co się z nią dzieje codziennie. Teraz jestem ja w tej sytuacji chyba rozumiem co czuła wtedy. Była zaaferowane Nowym. Czerwony dywan rozwinął się nagle sam, On na białym koniu i Ona dla której On robił wszystko. Coś mi to zaczyna przypominać.